niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 15. "Myśli."

     Minął tydzień albo dwa. Nikt oprócz Marii nie otwierał drzwi do mojego pokoju. Trochę się tym zaniepokoiłam. Miałam urojoną nadzieję, że Nicholas przyjdzie. I pośmiejemy się, porozmawiamy... A tu rozczarowanie. No cóż... Czasami człowiek musi się rozczarować. Byle tylko nie za wiele razy. Brat także nie zaglądał. To ja przychodziłam do niego. Rozpoczęły się spotkania dotyczące natarcia wojsk Luca na Lucyfera. Data została ustalona. Odbędzie się to w czasie przesilenia zimowego. Ten czas szybko tu leci. Spadły liście, zaraz spadnie śnieg. 
     Dziś także odbędzie się zebranie. Przy wieczerzy, na której mój brat to ogłosił była tylko namiastka naszej armii. Tacy "mózgowcy", którzy mają opracować plan działania i tak dalej. Armia to ponad sto tysięcy żołnierzy - aniołów - demonów - męczenników - dusz. Sama nie wiem, jak ich nazwać. Nieważne. Ważne, że jest ich sporo.
     Jeju... Zaczynam mówić o armii mojego brata jako o naszej armii. To źle. Zbyt szybko się przyzwyczaiłam. I co? Może teraz jeszcze będę im pomagać? Przecież obiecałam sobie, że im nie pomogę. Taki był plan... A potem oni. Nie. Nie. Nie. Nie pomogę im. Nie będę ich "gwiazdeczką". Uznali, że ja będę odgrywać główną rolę. Mam zrobić coś złego, bardzo złego, następnie strażnicy zabiorą mnie na "rozmowę" do Lucyfera. Tak, moje działanie ma zmusić ich do przeprowadzenia mnie do Pana. Będzie aż tak złe. Potem otworzą się bramy do Pałacu, więc oni się wślizgną do środka. Nikt nie może ich zauważyć. Będzie trudno. Luca uważa, że to się uda. Nie sądzę. Szanse na przedostanie się do pilnie strzeżonego Zamku ich wielkiego Pana, no... są marne. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie uda im się to. I jakie moje zachowanie może zmusić ich do wysłania mnie do Lucyfera? Oczywiście tym też zajmuje się Luca...
     Na tych spotkaniach... widziałam Nicholasa. Olśniewająco piękny. Zachwycający. Patrzyłam na niego... Chciałam, żeby on też na mnie spojrzał. Ale on nawet nie zerknął. Widział tylko mojego brata. Jakby był najważniejszy. Rozumiem, jego przyjaciel, ale sam wiedział, iż jest to nierealne. Nie musiał poświęcać temu aż tak wielkiej uwagi! Może to egoistyczne, ale chciałam, żeby słuchał mnie. Wysłuchał, co mam do powiedzenia. Gdy już wiedziałam, że nie przyjdzie przestałam się odzywać. Do każdego. To znaczy: do nikogo nie mówiłam ani słowa. Gdy tylko słyszałam pukanie do drzwi miałam wielką nadzieję, że to on... Że to Nicholas. Potem nadchodziło rozczarowanie. Wielkie rozczarowanie, bo to nie on. Mówiłam grzecznie "proszę", oczekiwałam jego wesołej twarzy. Może być nawet smutna. Nie wyrażająca emocji. Byleby jego... Ale to Marta stawała w drzwiach. Z tacą na rękach.
     Trochę mnie to bolało? Moje oczekiwania są zbyt wysokie? Chcę tylko, żeby był przy mnie. To dużo? Czy to aż tak wiele? Och... muszę skończyć o tym myśleć. Głowa zaczyna mi pękać od tych wszystkich myśli. Nie mogę się skoncentrować na niczym innym. W głowie mam tylko jego. Jego i plan. Durny plan. Koniec. Koniec z myśleniem. Hah, rozśmieszam samą siebie. Nie mogę przecież zakończyć myślenia. To niemożliwe! A szkoda... Tak bardzo tego potrzebuję.
     Czas przygotować się na kolejne spotkanie formacyjne. Wyjmuję z szafy pierwszą lepszą bluzkę i spodnie. Do tego buty, lekki makijaż i ruszam w drogę. Wychodzę z pokoju i ruszam ku wyjściu. Następnie przechodzę przed parę ulic i docieram na miejsce. Opuszczona fabryka. Tu zawsze się spotykamy. Dzisiaj są dwie osoby więcej. Rocky i Theo. Jednak się zgodzili. Ciekawe, czy Luca objaśnił im wszystko. Rocky i Theo... Para. Moja był najlepsza przyjaciółka i chłopak, który ukradł mi naszyjnik. Upadłe anioły. Pewnie piekielne dobre w walce. Wilczy wzrok skierowany przez Rocky na mnie. Nienawidzi. To ona ma czelność nienawidzić mnie, a to chyba ja powinnam pałać nienawiścią w jej stronę? No tak... Ja jestem "ta dobra", "ta z nieba", "ta od Boga"... Theo stał po prostu bez jakichkolwiek uczuć na twarzy. Niby poważny, niby wyluzowany. Obejmował Rocky jedną ręką. Grzywka lekko opadała mu na twarz. Przystojny jak zawsze.
     -Witaj Isabello - przywitał się Luca. Opowiedziałam skinieniem głowy. Nicholas... Jego piękne błękitne oczy skierowane był znów na brata. Miałam ochotę podejść do niego i uderzyć go z liścia albo przycisnąć moje usta do jego. Zrobić cokolwiek! Chcę usłyszeć barwę jego głosu. Był ubrany na czarno, jak zwykle.
     -Dzisiaj, jak widzisz, siostrzyczko, mamy gości. Do naszej armii dołączyli Rocky i Theo. Znasz ich - mówił brat. Spojrzał karcącym wzrokiem na mnie i na nich. - Tylko żadnych bijatyk. Mamy jedną bitwę do odhaczenia. Tam się wyżyjecie. Zrozumiane? - Uniósł brwi. Jego twarz była groźna, a z drugiej strony zabawna. Pokiwaliśmy głowami. Zacięta mina malowała się na naszych twarzach. Rocky miała zaciśnięte usta w wąską kreskę. Nie zadawali pytań. Wiedzą wszystko, o każdym kroku, który zostanie podjęty.
     W pewnym momencie Theo spojrzał na mnie ciemnymi niebieskimi oczami. Były prawie czarne. Chciał mi coś przekazać, czułam to. Pozwoliłam mu wejść do swojego umysłu.
     -Hej - powiedział.
     -Cześć Theo.
     -Widzę, że jakoś nie cieszysz się z naszego przyjścia. - Ujrzałam go w mojej wyobraźni. Siedzimy na przeciwko siebie w kawiarni. Jak starzy znajomi, którzy spotkali się po latach rozłąki.
     -A powinnam się cieszyć?
     -Isabella. Nie chciałem ci zrobić krzywdy. Jeśli poczułaś się urażona czy coś, to przepraszam.
     -Usłyszeć "przepraszam" od upadłego anioła. Bezcenne. - Wywróciłam oczami. Zaśmiał się. Uśmiech. Błysk zębów. Błysk w oczach. Piękno.
     -Uśmiechnij się, Isabello. Świat jest piękny. Nie psuj go swoją smutną miną.
     -Nie mam ochoty się uśmiechać - odparłam.
     -Czemu jesteś smutna? - Przysunął krzesło do mnie.
     -Nie twoja sprawa - warknęłam, oddalając się.
     -Isabella. Daj sobie pomóc.
     -Nie chcę twojej pomocy. - Chcę Nicholasa.
     -Jesteś na mnie zła?
     -Nie.
     -To co się dzieje?
     -Interesuje cię to?
     -Tak.
     -Czemu?
     Chwila ciszy. Rozdzierająca cisza. Czułam coraz większe ukłucie w sercu.
     -Bo jesteś dla mnie ważna.
     Spojrzałam na niego z bólem w oczach. W jego też go widziałam. Ból, cierpienie. Nie rozumiem, co się teraz dzieje. Ja? Dla niego? Ważna? Czemu, jak, dlaczego?
     -Jesteś dla mnie ważna - powtórzył i zaczął odchodzić, rozmazywać się.
     -Theo! Zaczekaj - krzyczałam. Wyciągnęłam rękę. Za późno. - Wyjaśnij mi, co to znaczy...
     Chciało mi się płakać i krzyczeć. Na zmianę i równocześnie.
     Znowu powróciłam do rzeczywistości. Łza spłynęła mi po policzku. Nie chciałam tego. Szybko ją wytarłam. Nikt nie zauważył? Błagam, niech tylko nikt nie zauważy! Nie chcę afery. Chcę znaleźć się w swoim pokoju. Sama. Bez myśli, bez niczego.
     Luca właśnie kończył swój wywód. Następnie już miałam wychodzić, gdy brat zawołał mnie do siebie.
     -Isabello.
     -Tak?
     Podszedł do mnie na tyle blisko, że czułam jego oddech. Pachniał miętą.
     -Pamiętasz, że coś mi obiecałaś, siostrzyczko.
     -Co ci obiecałam? - zapytałam ostrożnie.
     -Spełnisz moje jedno życzenie. - Jego oddech stawał się ciężki. Opadał na mnie. Zaczynałam się bać.
     -Nie. Nie obiecałam ci tego. - Zaczynam sobie przypominać. - Nie doszło do obietnicy. - Odetchnęłam z ulgą.
     -Nie obchodzi mnie to. I tak musisz to zrobić. Siostrzyczko, zostaniesz naszą przynętą. Jasne?
     -Luca... Ja tego nie chcę.
     -Nie obchodzi mnie, czego chcesz. To nie jest koncert życzeń, siostrzyczko. Jestem starszy, powinnaś się mnie słuchać.
     -Nie zrobię tego.
     -Słucham?
     -Nie. Zrobię. Tego. Teraz zrozumiałeś? Czy przeliterować? - Czułam się słaba i silna jednocześnie. Pociągnął mnie za ramię do ściany. Przycisnął mnie do niej. Puls mi przyspieszył. Oddychałam coraz szybciej. - Puść mnie.
     -Siostrzyczko. Posłuchaj mnie uważnie. Albo zrobisz, co ci każę albo pożegnasz się ze swoim ojcem, Nicholasem i Theo. Chcesz tego? Chcesz ich śmierci? - Ich imiona wymówił dosadnie, wolno, rozkoszując mnie i siebie każdą sylabą.
     -Czemu ich w to wciągasz? - warknęłam. - To sprawa między mną i tobą. Nie potrafisz znaleźć innych argumentów?
     -Siostrzyczko, powiedz mi, co może zadziałać na anioła? Tylko śmierć innych. - Przycisnął mnie mocniej do ściany. Bolało.
     -Dlaczego podałeś tam także Nicholasa? Ja go prawie nie znam. I Theo? Przecież nie utrzymujemy kontaktów. - Ostatni raz: dziś na spotkaniu.
     -Myślisz, że nie wiem, iż Nicholas był u ciebie? Nie wiem, co robiliście? I że coś dla siebie znaczycie? Albo że znaczysz coś dla Theo? Uważasz, że jestem aż tak głupi? Cóż, siostrzyczko, mylisz się.
     Skąd... Skąd on to wiedział? Że z Nicholasem się spotkałam. Ale nie robiliśmy nic złego. Znaczymy dla siebie? Co to znaczy? "Znaczysz coś dla Theo" - znaczę coś dla Theo? Nic z tego wszystkiego nie rozumiem.
     -Obiecaj - zażądał.
     Zacisnęłam wargi.
     -Albo po nich.
     -Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pozostaw po sobie ślad :)