sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 16. "Wyjaśnijmy sobie wszystko"

     Nieuchronnie zbliżała się bitwa. Nawet nie bitwa - wojna. Artyleria, wojska, wszystko przygotowane. Ja też byłam przygotowana. Wiele razy Luca poddawał mnie próbie. Lojalności i takich tam bzdur. Testy zdawałam znakomicie, co wzbudzało we mnie lekki niepokój. A co jeśli zacznę wierzyć iż ta wojna ma sens? Nieuniknione będą oczywiście szkody. Możemy wziąć pod uwagę to, że Lucyfer nie ma pojęcia o naszym planowanym wyskoku - a przynajmniej taka ma każdy nadzieję - co zwiększa nasze szanse. Ale - no właśnie, zawsze jest jakieś "ale" - jego ochrona, wojska mogą się szybko uformować. Przecież muszą być wyszkoleni na takie sytuacje. Wszystko może się zdarzyć. Nawet to, że głupcom może się udać obalenie władcy piekieł.
    Ciekawe, czy niebo zamierza mnie stąd wydostać w najbliższym czasie. Dobrze by było, gdyby nie wpadli w czasie bitwy, lecz chwilę przed lub po. Nie jestem zagorzałym katolikiem. Nie do końca rozumiem swojego przeznaczenia. Nie znam swojego losu. Po co mieliby mnie ratować? Jestem tylko jednym takim pół aniołkiem, który aktualnie znajduje się w piekle. Nie pamiętam, kiedy ostatnio weszłam wgłąb siebie do wewnętrznego anioła. I szczerze, boję się to teraz robić. W pewnym sensie przeszłam na stronę zła. Zgodziłam się na to, by Luca wykorzystał mnie w swoim planie. Nie potrafię mu się przeciwstawić. Lecz i on postawił przede mną świetne argumenty. Może tak właśnie zachowałby się anioł? Ratowałby innych? Nie. Prawidłowy, święty anioł od Boga nie oszczędzałby paru nędznych upadłych aniołów. Przecież są nikim. Przeszli  na stronę zła - nie ma dla nich ratunku. Ale może postrzegą to jako próbę wydostanie ich z tej otchłani ciemności i zaprowadzenia ich do światłości niebieskiej. Po dłuższym zastanowieniu... nie sądzę.
     Do mojego pokoju ktoś zapukał. Spojrzałam na zegarek. Uzgodniłyśmy z Marią, że będzie przychodzić o ustalonych porach. Nie nadszedł jeszcze czas kolejnego posiłku, więc to nie ona. Kolejna osoba, która puka?
     Nicholas.
     -Proszę - zawołałam trochę zbyt ochoczo. - Och, cześć - powiedziałam ciszej zdziwiona, zapominając o rozczarowaniu. - Co was tu sprowadza?
     -Chcemy wszystko wyjaśnić. Od początku do końca.
     -Wejdźcie. - Poprawiłam się na łóżku, czyli wyprostowałam i kątem oka spojrzałem na ułamek sekundy na swoje odbicie w lustrze toalety. Następnie pokazałam ruchem głowy krzesła. Usiedli.
     Theo i Rocky. Rocky i Theo. Ciekawe od jak dawna są w związku. Właśnie zaraz wszystko się wyjaśni.
     -Przejdźmy do meritum bez występów - zaproponowała Rocky. Czy ona kiedyś się uśmiecha? - Naprawdę nazywam się Eloa. Nie zainteresuję cię swoją jakże ciekawą historią; nie będę też przytaczać życia Theo. Przyjaźniłyśmy się od dzieciństwa, pamiętasz? - Kiwnęłam głową. - Zostałam zesłana na Ziemię z misją. Już wtedy wiedzieliśmy, że coś się święci i że jesteś dla nich ważna. Chcą cię. Oczywiście musiałam to wiedzieć. Myślisz, że początkiem pomysłu wojny był czas przed wieczerzą? Otóż mylisz się; była planowana od lat. Treść mojej misji brzmiała: chroń ją, przygotuj ją, bądź przy niej, nie dopuść, aby dowiedziała się o czymś przed szesnastymi urodzinami. Jeszcze ich nie ukończyłaś, ale akcję trzeba było przyspieszyć. Nawet nie wiesz, jak trudno jest udawać osobę, której jest się przeciwieństwem. Ciągłe uśmiechy, chichy.. To trudne. Ale ja zawsze daję sobie radę. Nawet w najgorszych sprawach. Więc moja misja została zakończona. Przygotowałam cię. Ale misja Theo była trochę inna. I on, podczas jej wykonywania, zmienił się. - Oddała głos Theo.
     -Isabello... - zaczął. - Nie mam emocji. A przynajmniej nie powinienem mieć. Nawet na Ziemi miałem być człowiekiem bez serca. Ale odkryłem to, że nie jestem zwykłym upadłym aniołem. Mam za ojca śmiertelnika. Nie wiem, jak mogło do tego dojść i jak ja mogłem o tym nie wiedzieć. Nikt nie próbował mnie nawet pokierować na wskazówki dotyczące moich prawdziwych rodziców. Więc gdy pierwszy raz cię zobaczyłem. Poczułem coś. Jakąś więź, nić. Nie wiem, jak to nazwać. Od setek lat byłem z Elooą, to znaczy Rocky. Więc byłaś zagrożeniem także dla naszego związku. Próbowałem odwołać się od tej służby, ale nie dali mi szansy. Musiałem doprowadzić do końca to, co zacząłem. Tak więc moją misją było przygotowanie cię, ale też rozkochanie. To ty miałaś coś poczuć, nie ja. Wyszło niestety inaczej. Lecz to nie wszystko; miałem cię też dostarczyć do krainy ciemności. A do tego potrzebowałem Christophera. Któż mógłby być lepszy? To twój najlepszy przyjaciel, a nawet zakochany w tobie. Wystarczyło wmówić mu, że grozi ci niebezpieczeństwo i wystarczyło, bym coś powiedział, a on już to wykonywał. Tak dostałaś się do mojego domu, skąd cię zabrali. Nie mam pojęcia czym miała mnie czy też tobie służyć ta misja. Po co miałem cię rozkochiwać? Rocky za to znienawidziła twojego brata i ciebie. Nie mogła wytrzymać tej całej presji. Dlatego wątpliwe było nasze przyłączenie do armii. Lecz, pewnie jak każdy z uczestników, byliśmy szantażowani. Więc choć nie było nas na zebraniach konfiguracyjnych, byliśmy na czasie z nowymi ustaleniami. To chyba wszystko, co mam ci do przekazania.
     Zakochałem się w tobie, dodał jeszcze w moim umyśle.
     -Czemu chcieliście to wyjaśnić? - zapytałam po chwili ciszy.
     -Nie jesteśmy aż tacy źli. Może upadły anioł jedynie to oznacza, ale nie chcemy twojej zguby. Dlatego pomożemy ci. Albo tu chodzi wyłącznie o nasze dobro. - Spojrzała z uczuciem na Theo. - Nie sądzimy, aby  to był dobry pomysł, byś wzięła udział w tym planie. W przeddzień przesilenia zimowego, z samego rana jest spotkanie. Będziesz na nim, a zaraz po nim do twojego pokoju przyjedzie Theo. Wiem, że zbyt dużo manatków nie będziesz stąd brała, ale dobrze by było, abyś miała coś ze sobą. Więc masz czekać spakowana i przygotowana na ucieczkę.
     Cisza coraz bardziej się przedłużała. Próbowałam trawić ich słowa. Czy naprawdę mam szansę ucieczki z tego świata? Od dawna o tym nie marzyłam... Przecież powoli się przyzwyczajałam. Powrócę do normalnego życia. Do taty, który może teraz porzuca nadzieję, że kiedyś mnie jeszcze odnajdzie. I chyba na tym kończy się lista osób, które na mnie czekają. Christopher, sama nie wiem, co o nim myśleć. I skąd wiedział, jak wejść do mojego umysłu, powiedzieć tam coś? Ale mniejsza. Chciałabym znów się z nim spotkać, wyżalić. A wreszcie chciałabym zapomnieć o tym wszystkim, co się tu rozgrywa. O tym, że Rocky to nie Rocky. Że Theo to nie Theo. Że mam brać udział w bitwie.
     -Chcesz tego? - wykrztusił chłopak.
     -Tak - potwierdziłam. Spojrzałam na zegarek. - Zwijajcie się, zaraz wróci Maria.
     Krótkie pożegnanie i wyszli. Nie było aż tak źle. Teraz znam ich historię, a jednak znowuż mam górę pytań. Czy kiedyś znajdę się w niebie? A co jeśli ci u góry będą chcieli mnie ratować, a mnie nie będzie? I jeszcze złożyłam obietnicę Luca. No cóż, czasami trzeba złamać obietnicę. Nawet daną bliźniakowi. Jeżeli stąd wyjadę, to zapewne już nigdy nie spotkam na swojej drodze Theo, Rocky, Luca, matki, innych oraz Nicholasa. Niby się znamy, niby nie. Niby coś dla mnie znaczy, a niby nie. Niby chcę jego odwiedzin, niby nie. Czemu uczucia są tak niestałe? Są tak zmienne?
     Zasnęłam w mig, a gdy się przebudziłam był zmrok. Obok mnie była taca z jedzeniem. Zjadłam coś i znowu poczułam znużenie. Zapadłam w sen.

     Kolejny dzień należy witać z uśmiechem. Carpe diem. Wyspana, ruszyłam się z łóżka. Następnie ubrałam się, pomalowałam i wyszłam. Chcę wreszcie zwiedzić tę krainę zmarłych. Jest jak Hades w mitologii greckiej. Bo Hades to Piekło. Na ciemnych, czarnych ścianach wisiały w stylu staromodnym lampy, które dawały nikłe światło. Gdy przekroczyłam próg wyjścia nikt się nie dziwił. Może myślą, że idę na kolejne spotkanie? Albo mój braciszek kazał przyjąć im obojętność na moje wyjścia. Zresztą ciekawe, co stało się z Sebastianem. Synem Lucypera. Przecież to on mnie tu zesłał, nie brat. Chwilunia, czy on był na wieczerzy? Nie. Raczej nie, bynajmniej nie zauważyłam go. To dziwne.
     Wszystko w kolorach czerni i czerwieni. Czarne budynki, neonowo czerwone nazwy klubów nocnych czy barów. Inne budynki odznaczały się także neonowo fioletowymi kolorami. Cóż za radość, wiedzą, że istnieją także inne kolory. Rozglądałam się na boki. Niektórzy mijani spoglądali na mnie z zaciekawieniem, inni obojętnością. Ulica, jak ulica. Oprócz tego, że co parę chwil można było spotkać płonące wejścia, ludzi z rogami i ogonami. Niebo ma kolor czarny jak smoła. Oświetleniem był ogień.
     Wtem zobaczyłam moją matkę. Wierciłam w nią wzrokiem, choć tak naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę z nią. Miała na sobie czarną długą suknię, ramiona były z koronki. Naszyjnik odbijał się od jej klatki piersiowej. Lekko kręcone krótkie włosy falowały z każdy ruchem. Podkreślone czarnym tuszem do rzęs oczy wyglądały nieziemsko.
     Spojrzała na mnie ukradkiem i kiwnęła głową. Miała naszyjnik - kręciło się w mojej głowie. Czyżby Theo jej go oddał?
     -Skąd masz ten naszyjnik? - zapytałam ni stąd ni zowąd. Rozejrzała się zdezorientowana.
     -Nie tutaj - syknęła. - Spotkajmy się w barze Atmetico za piętnaście minut. Dwie dzielnice stąd. Usiądź przy ścianie, daleko - szepnęła konspiracyjnie. Kiwnęłam głową.
     Czemu nie możemy rozmawiać otwarcie?, zaciekawiło mnie. I musi jej zależeć na spotkaniu, jeśli tak szybko ustaliła jego miejsce. Może akurat szła do mnie, by porozmawiać, a ja wyszłam jej naprzeciw? Wszystko okaże się w tym barze. Aktualnie trzeba się rozglądać za tą nazwą. Ciekawe, czy także ma płonące drzwi, a ochroniarz jest cały czerwony z rogami i ogonem - tak było przy paru mijanych. Dziwne obyczaje w tym Piekle...

3 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba, a hejtującym z anonimka ch*j w dupe, tacy mądrzy a sami by nie napisali niczego lepszego, najlepiej hejtować z zazdrości ;] A teraz z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :l
    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń

Pozostaw po sobie ślad :)